Metr do zaufania

23 września 2018

Mówią o mnie, że jestem kobietą w meloniku z bzikiem na punkcie własnego psa. Owszem, jestem osobą rozpoznawalną po nakryciu głowy, ale z tym fiołem to chyba troszkę przesadzają. Nigdy bym nie pomyślała, że treningi, długie spacery i akcesoria, które kupuję Goyi będą podstawą do określenia mnie, jako osoby która nie widzi świata poza swoim psem.
Wszystko zaczęło się od wczesno-porannych spacerów do parku, gdzie starałam się przećwiczyć z Goyą skupienie i odwoływanie, a tłum przechodniów obserwował nasze działania. Nie ukrywam, że w ubiegłym roku nasze treningi były mało systematyczne, aczkolwiek bardzo obfite. Wiele prób pokazało mi na jakim etapie pracy jesteśmy i nad czym muszę popracować. I wiecie co - tu Was zaskoczę!

Jakieś pół roku temu doszłam do wniosku, że największym problemem, jaki uniemożliwia nam postawienie kroku w przód jest nasze wzajemne zaufanie. Nie za bardzo ufałam klusce podczas spacerów w miejscach uczęszczanych przez inne osoby i zwierzęta. Zawsze się bałam (w pewnym stopniu), że młoda poleci za czymś ciekawszym ode mnie i na nic zdadzą się moje wołania. 
Zauważyłam również, że Goya nie ufała mi w stu procentach, bo niechętnie wykonywała nowe sztuczki, do których niezbędne było jej poczucie bezpieczeństwa. Wtedy w mojej głowie zapaliła się migająca lampka. 
Zaczęłam analizować wszystkie wydarzenia, które mogły mieć jakikolwiek wpływ na osłabienie naszego zaufania, ale też szukać wszelkich pomysłów, które pomogą mi je wzmocnić. 
Po pierwsze, musiałam pogodzić się z faktem, że na spacerach nie mogę myśleć negatywnie. Zaczęłam częściej pojawiać się z psem w miejscach publicznych, a także na miejskich (i wiejskich) imprezach. 
Jeśli tylko miałam taką możliwość, zabierałam Goyę do pracy, co pozwoliło mi na szczegółową obserwację psa, ale też pominięcie lękliwych myśli i obaw, ponieważ moja głowa miała włączony tryb pracy prywatnej, a nie tej z psem... 
Mieszkam w małej miejscowości, w której na ogół panuje spokój, jednak czasami organizowane są tutaj wydarzenia okazjonalne. Dzięki temu Goya poznała nieco inny świat - przepełniony ludźmi (od dzieci po osoby starsze), głośnymi dźwiękami i wszelkimi zapachami. 
Wiele osób do nas podchodziło i pytało o akcesoria spacerowe, psie smakołyki oraz zabawki. Dzieci wypytywały o możliwość głaskania, przytulenia albo poproszenie o podanie łapy. Oczywiście za każdym razem się zgadzałam, bo czemu nie? Jeśli ktoś nie pcha rąk na chama w stronę mojego psa i grzecznie pyta, to nie widzę przeszkód, by młody zdobywca świata pobawił się z moją kluchą (w końcu dobrymi nawykami i szacunkiem do zwierząt trzeba zarażać).
Często jednak spotkałam się ze stwierdzeniem, że mam bzika na punkcie własnego psa, co wydało mi się zabawne, ponieważ nie widziałam w tym żadnego sensu. Owszem, uwielbiam trenować z Goyą, ale potrafię znaleźć też czas dla znajomych, rodziny i samej siebie. Co więcej, uważam, że bardziej trafnym określeniem byłoby "pracoholiczka". To dlatego, że zdecydowanie więcej czasu poświęcam pracy, która zasila moje konto bankowe, niż psu. Mimo wszystko nie przestałam trenować i dalej pojawiałam się na okolicznych wydarzeniach, wraz z Goyą...
Oprócz tego, zmieniłam swoje podejście do treningów. Po pierwsze: nie mam już takiego parcia na doskonalenie ćwiczeń. Jeśli nie mam ochoty na trening, to go odpuszczam, jeśli mam - trenuję. Podobnie jest z motywacją mojego psa. Jeśli widzę, że chętnie ze mną współpracuję, to w pełni wykorzystuję ten cudowny moment, a jeśli kluska woli wąchać kwiatka - pozwalam jej na to. Pełen luz.
Po drugie: otworzyłam się na nowości. Wcześniej ćwiczenia układałam tak, aby nawiązywały głównie do Obedience i Rally-o. Aktualnie jestem w trakcie wprowadzania pewnych zmian. Nie nakręcam się na samo posłuszeństwo, bo wiem, że w najbliższym czasie nie wezmę udziału w żadnych zawodach. Dodałam ćwiczenia z dyskami i trochę luźnych sztuczek. I zdecydowanie więcej zabawy!
No i po trzecie: postawiłam ogromny nacisk na zaufanie. Popełniłam w życiu wiele błędów i aktualnie je naprawiam. Jednym z nich było spieprzenie naszego wzajemnego zaufania. Teraz, po wnikliwych przemyśleniach, staram się powoli odbudować tą "psią wierność". I muszę przyznać, że idzie nam całkiem, całkiem nieźle.
Rezultaty wprowadzonych zmian, pokazały mi, że warto czasem przyhamować, a następnie zmobilizować się do działania. Czasem nawet zmieniając technikę pracy. Bo teoria to nie wszystko, dopiero praktyka czyni kogoś mistrzem.
Metr do zaufania dzielił nas z Goyą. Metr - mniej więcej taka odległość jest między naszym spojrzeniem, kiedy kluska siedzi naprzeciwko moich nóg i wlepia te swoje ślepia w moje oczy. Teraz wszystko będzie inne, może nie łatwiejsze, ale zdecydowanie bardziej realne do osiągnięcia... a kolejny cel to zdecydowanie: praca bez smyczy w miejscu publicznym.

1 komentarz:

  1. My też mieliśmy problem z zaufaniem do siebie, jesteśmy na etapie aby to zaufanie budować. Treningi też uważam, że należy przerwać jeśli pies nie jest zainteresowany nami.
    My mamy taką naszą małą technike, jeśli Izaya nie skupia sie przerywam trening i nie powracam już do niego, a jeśli jest skupiony na maksa to wyłapuje najlepszy moment jego pracy i kończe aby pies nie zdążył się znudzić pracą :)

    W wolnej chwili zapraszamy do nas http://szalonybelg.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń